Endoaktywna



 Długo mnie tu nie było... Od dwóch miesięcy toczę batalię z facebookiem, bo ktoś zgłosił treści z tego bloga jako szkodliwe i nieodpowiednie. Przykro mi, że ktoś z czytelników przyjął w ten sposób ostatni post. Musiałam zrobić sobie przerwę i przemyśleć kilka rzeczy... Pamiętajcie proszę, że blog to spis moich osobistych przemyśleń i doświadczeń z domieszką historii, o których zdarza mi się czytać. Nie jestem lekarzem, nie posiadam wiedzy dietetyków klinicznych i farmaceutów - kieruję się w dużej mierze tym, co podpowiada mi ciało. A teraz do sedna...

Jestem patentowanym leniem. Wiecie, takim co to cztery litery przyrosły do fotela, z nieodłączną miską popcornu pod ręką i Netflixem w telewizorze. Moje ulubione dni to takie, które mogę spędzić skulona pod kocykiem z kubkiem gorącej czekolady lub z książką i lampką czerwonego wina. To zabawne, bo kiedyś ciężko było mnie zgonić z boiska, Wraz z końcem szkoły skończyła się również pasja do sportów drużynowych, a ja z rozbieganej nastolatki zmieniłam się w kanapowego lenia. I pewnie ten stan dalej by się utrzymywał, gdyby nie pewien wyjazd. W sierpniu mieliśmy z Lubym zaplanowany urlop. Wyjechaliśmy do aquaparku ze wszystkimi tymi saunami i masażami wodnymi w pakiecie. Od początku miałam w planie trzymać się raczej saun i masaży, bo przecież niczym ostatnia sierota wychowana w Krainie Tysiąca Jezior nie umiem pływać i paniki dostaję, gdy tylko grunt choć na chwilę ucieknie spod stóp. Mimo wszystko dałam się zaciągnąć do basenu na naukę pływania i co? Zakochałam się! Kobietki drogie, naprawdę nie wiem jak i kiedy, ale tak mi się spodobało błogie unoszenie się na wodzie, że nie chciałam wyjść z basenu. Zapytacie pewnie po co o tym piszę i co to ma wspólnego z endo? A no jak się okazuje całkiem sporo, przynajmniej w moim przypadku.

 Od początku października regularnie niczym dewotka w kościele raz w tygodniu ląduję w basenie, a po godzinnym treningu wygrzewam się na saunie. Już po pierwszych kilku treningach zauważyłam poprawę. Jajniki bolą coraz rzadziej, przestały mnie też ciągnąć robiące się po operacji zrosty. Ćwiczenia wzmocniły kręgosłup, a ciepło na saunie sprawia, że ból krzyżowego odcinka kręgosłupa odpuszcza. Poprawiła mi się też nieco odporność (wciąż jest słaba, ale pracuję nad tym) i co najważniejsze - znika stres. Każda z nas wie, jak niszczące są przy naszej chorobie stresujące sytuacje. Pracuję z klientami, mam więc ich czasami sporo. Wyjście na saunę pozwala mi znacząco zredukować stres, uczy pracować z oddechem i skupiać się na tym, co tu i teraz. Dzięki tym 10-15-minutowym seansom na saunie nauczyłam się odpoczywać "robiąc nic". Mój komfort życia niesamowicie się poprawił, psychika się wzmocniła i jestem spokojniejsza. A jeśli ja mogę, to Wy też. Wybierzcie się w wolnym dniu popływać, tylko nie forsujcie się na pierwszych treningach. To naprawdę pomaga.

A Wy macie jakąś ulubioną aktywność fizyczną, która Wam pomaga? Podzielcie się swoimi doświadczeniami w komentarzach :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powitanie

Słodko-gorzka historia